poniedziałek, 10 czerwca 2013

Jak to się zaczęło :)

Wszystko zaczęło się rok temu. Będąc w ciąży szukałam w internecie różnych akcesoriów dla dzieci. W ten sposób natknęłam się na pieluszki wielorazowe. Na samym początku podeszłam dość sceptycznie do tematu.... Troje dzieci wychowałam na pampersach to i to maleństwo też przeleci okres noworodkowo-niemowlęcy w pampkach.... Tak będzie najwygodniej :)
Mój mąż natomiast co jakiś czas powtarzał, że będziemy używać tetry. Za każdym razem myślałam.... "kto to będzie prał, prasował, bo przecież na pewno nie on.... wszystko zostanie na mojej głowie a właściwie to w moich rękach"
Im bliżej było porodu tym bardziej wciągałam się w te pieluchy wielorazowe. Tym bardziej, że to nie była zwykła tetra a kieszonki PULowe, formowanki bambusowe, flanelowe, tetra bambusowa, wkłady bambusowe, mikrofibrowe, muśliny, otulacze PULowe..... sucho od pupy, mokro od pupy.... w głowie miałam ogromny  mętlik.... Piękne kolorowe pieluszki zaczęły do mnie co raz bardziej przemawiać, choć wiąż miałam tysiące pytań i wątpliwości.
Decyzję co do używania pieluszek wielorazowych podjęłam jeszcze przed porodem, tylko jeszcze nie wiedziałam od czego zacząć.
Kiedy maluszek miał około 3 tygodni zamówiłam pierwsze pieluchy. Z drżącym sercem oczekiwałam pierwszych kieszonek, wełnianego otulacza i formowanek.
Gdy po kolei rozpakowywałam przychodzące paczki byłam coraz bardziej zachwycona. Planowałam już kolejne zakupy.
Z biegiem czasu (około 2 miesięcy) zaczęłam się zastanawiać nad PULowymi kieszonkami, owszem zamówiłam kolejne, ale byłam co raz mniej przekonana do PULu, szczególnie gdy przyszły upalne dni. Tym bardziej, że na noc zakładałam małemu wełniany otulacz. Nic nie przemakało, rano nie wydobywał się ze śpiochów gryzący zapach amoniaku i w ogóle jakoś tak bardziej naturalnie to mi wyglądało.... W końcu zrezygnowałam z plastikowych pampersów nie po to aby zakładać małemu inne plastikowe pieluchy.
Zaczęłam wertować internet na temat wełnianych otulaczy. W ten sposób znalazłam wełniane gatki do formowanek. Śliczne, kolorowe i okropnie drogie.... Znalazłam też, gatki szyte z wełnianych swetrów.... wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że musiałabym czekać na nie do lipca....????? Taka kolejka i zainteresowanie.
Wtedy odezwała się moja maszyna :) Stała w kącie zakurzona i zapomniana. Niewiele trzeba mi było czasu na podjęcie decyzji o jej odkurzeniu. Została zawieziona do czarodzieja od maszyn, naoliwiona, wyregulowana i oczyszczona stanęła na biurku.... a ja od trzech miesięcy siadam co jakiś czas przy niej i sobie takie dziwy i cuda razem tworzymy :)












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz